Aleksander Ścios Aleksander Ścios
12648
BLOG

O ŹRÓDŁACH „ARGUMENTU”. (IGOROWI JANKE I INNYM)

Aleksander Ścios Aleksander Ścios Polityka Obserwuj notkę 204

 

Bełkot zatroskanych „przyjaciół” i przestrogi głupców są dostatecznym dowodem, że Jarosław Kaczyński podjął trafną decyzję wywalając z partii dwie „lewitujące” panie. Trafną, choć mocno spóźnioną, bo przez ostatnie dni zdążyły zabłysnąć inwencją i intelektem w kilku prorządowych ośrodkach propagandy.

Proces oczyszczania PiS-u z różnej maści frustratów - politologów i jednodniowych gwiazdek medialnych należało rozpocząć tuż po wyborach prezydenckich, gdy stało się jasne w jakim kierunku będą zmierzały osoby zawiedzione w swoich politycznych ambicjach. Ponieważ wielu z nich zdaje się marzyć o karierze renegata Sikorskiego, nie ma potrzeby zamykania przed nimi wrót do raju.

Dzisiejsza decyzja o wykluczeniu Rostkowskiej i Jakubiak nie byłaby warta nawet krótkiej notki, gdyby nie fakt, że w jazgocie, jaki podniósł się po jej ogłoszeniu pojawił się jeden, szczególnie groźny i wyjątkowo perfidny argument podnoszony przez rozemocjonowanych publicystów. Argument nienowy i niespecjalnie wyrafinowany, przez co łatwo trafiający do dużej grupy odbiorców. 

Sprowadzić go można do stwierdzenia, że dowodem na błędną „strategię wojenną” Kaczyńskiego mają być wyniki badań opinii publicznej oraz rezultaty wyborów powszechnych. Skoro Kaczyński wyborów nie wygrał, a Polacy nie rezygnują ze wspierania Platformy i nie zrażają się do tej partii – mamy dowód na nieskuteczność polityki prezesa PiS i błędną koncepcję „taktyki wojny”.

Innym słowy: „Partia prowadząca taką politykę nie może odnieść sukcesu, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi pokazują, że społeczeństwo nie chce takiej polityki.”

Po pierwsze: perfidia tego argumentu polega na immanentnym, semantycznym oszustwie, narzuconym odbiorcy w sposób sugerujący, że chodzi o stwierdzenie rzeczy oczywistej, nie podlegającej refleksji. Nikt w sposób rzeczowy i nieodparty nie jest w stanie wykazać, że zachowania prezesa PiS-u to rzekoma „taktyka wojny”, a nie uprawnione, zgodne z regułami demokracji działanie lidera partii opozycyjnej. Wypowiedzi Kaczyńskiego w niczym bowiem nie odbiegają od setek innych wystąpień przywódców opozycji atakujących rząd w najostrzejszych słowach. Taka jest rola opozycji w całym cywilizowanym świecie i tylko czcicielom płk Putina może się wydawać inaczej. Gdybym miał przypomnieć wypowiedzi Donalda Tuska czy Bronisława Komorowskiego z czasów, gdy byli w partii opozycyjnej okazałoby się, że słowa Kaczyńskiego są zaledwie bladym odbiciem retoryki tych postaci. Na czym miałaby polegać szczególna „wojowniczość” Kaczyńskiego i jego „taktyka wojny” żaden mędrek wskazać nie potrafi, co nie przeszkadza im szermować tym terminem bez opamiętania.

Problem byłby wówczas, gdyby Kaczyński stosował ostrą retorykę bezpodstawnie, atakując rząd za niepopełnione winy i niedokonane błędy, czyniąc z niej oręż propagandową, ale czy ktokolwiek z tych publicystów jest w stanie wykazać taką właśnie sytuację? Łatwiej zatem przyjąć jako dogmat tezę, że wszystko co powie Kaczyński i zrobi PiS wynika ze szkodliwej „strategii wojennej”.

Po wtóre: argument odwołuje się do rzekomych ocen opinii publicznej, upatrując w nich niezawodny miernik wartości i skuteczności polityków.  Trudno o większą bzdurę i bardziej kłamliwe kryterium.  Pomijając już walor poznawczy tzw. sondaży, (mieliśmy okazję ocenić je w okresie wyborczym) wskazujących rzekomo na  spadek poparcia PiS-u po każdej, ostrzejszej wypowiedzi Kaczyńskiego, trzeba sobie jasno powiedzieć, że sympatie i wybory polityczne Polaków mają tyle wspólnego z wolnym i świadomym wyborem, ile prawda z „Правда”.

Dzieje się tak na skutek uśmiercenia podstawowego wymogu demokracji, jakim jest prawo obywatela do posiadania pełnej i rzetelnej wiedzy na temat zdarzeń politycznych i osób kandydujących w wyborach powszechnych. W III RP nie obowiązuje zasada, zgodnie z którą obywatele mają prawo znać istotne okoliczności towarzyszące działaniom grupy rządzącej. Polacy nie posiadają podstawowych informacji o mechanizmach decyzji politycznych i ich skutkach, nie mają wiedzy o przeszłość osób  pretendujących do najwyższych stanowisk w państwie, nic nie wiedzą o ludziach nazywanych politykami.

Z tego powodu, ogromna większość Polaków została skazana na dokonywanie przypadkowych i bezrozumnych wyborów, w oparciu o wyselekcjonowaną, ocenzurowaną wiedzę przekazywaną przez ośrodki propagandowe, zależne od różnych grup interesów i politycznych wpływów.

 Winę za ten stan rzeczy ponoszą ci sami publicyści i dziennikarze, którzy tak chętnie sięgają po fałszywy argument i powołują się na „wybór społeczeństwa”.

Trzeba zapytać: jakiego wyboru można się spodziewać, jeśli ukrywa się przed społeczeństwem prawdziwe skutki rządów Donalda Tuska, bezustannie atakuje opozycję i otumania Polaków bełkotem tematów zastępczych? W jaki sposób moi rodacy mają dokonać sprawiedliwej oceny rządów, skoro nie ma w Polsce dziennikarzy gotowych na stawianie władzy niewygodnych pytań, tropienie nadużyć i korupcji, prowadzenie śledztw dziennikarskich? Kto z tych dziennikarzy wyjaśnił Polakom, na czym polegała „afera marszałkowa” i jakie były jej skutki, czym była „afera stoczniowa” i kto na niej zarobił? Kto zadał choćby jedno z pytań skierowanych do Bronisława Komorowskiego i zainteresował się prawdziwym obliczem tego polityka? Czy ktoś z owych mędrków  drążył temat fałszywych zeznań prominentów Platformy w sprawie „afery hazardowej”, prześwietlił bilingi premiera i obecnego marszałka Sejmu, pytał o wspólne interesy z przestępcami?

Kto rozpytywał  tych polityków o wielomiesięczną grę przeciwko polskiemu prezydentowi, prowadzoną wspólnie z przedstawicielami obcego mocarstwa? Czy zadano pytania o przyczyny pośpiechu z jakim Komorowski przejmował Kancelarię Prezydenta, czy pytano o powody ustępliwości wobec Rosjan, gdy ważyły się losy śledztwa w sprawie katastrofy? Może ktoś z nich „dopadł” Waldemara Pawlaka i przepytał go wnikliwie na temat umowy gazowej z Rosją lub poinformował Polaków skutkach zaniechań rządu w sprawie blokady portu w Świnoujściu?

 

Jeśli tych i setek innych pytań nigdy nie postawiono i nie dochowano podstawowych wymogów rzetelnego dziennikarstwa – jakim prawem ludzie mieniący się „czwartą władzą”  powołują się na rozstrzygnięcia demokracji i czynią z niej fałszywego „bożka”? Nie ma demokracji bez wolnego wyboru, a ten nie istnieje bez wolnych mediów i odważnych, sumiennych dziennikarzy.

Jeśli przez lata tchórzliwie uciekano od patrzenia władzy na ręce, od drążenia tematów trudnych, od pytań o rzeczy istotne -  nie można wyborów i sympatii  politycznych Polaków oceniać w kategoriach praw demokracji. Są zaledwie rezultatem kampanii dezinformacji i gier propagandowych oraz tragicznym wskaźnikiem dziennikarskich zaniechań i lęków. 

Argument, jaki stosuje się dziś, by oskarżać prezesa PiS-u i dywagować na temat szkodliwości „taktyki wojennej” jest zatem wyrazem niesłychanego cynizmu i pogardy dla społeczeństwa, sprowadzonego do stada bezrefleksyjnych przeżuwaczy medialnej papki. Stanowi konstrukcję wspartą na fałszu semantycznym i posługuje się żałosną fikcją demokracji, by przykryć nieudolność i nierzetelność dziennikarskiej kasty.

 

.................... Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo. ...............

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka